Czy Polska obrała właściwą drogę przy finansowaniu atomu? "Skok na główkę"

- Jeszcze w tym roku Komisja Europejska wyda decyzję w sprawie pomocy publicznej dla pierwszej polskiej elektrowni jądrowej Lubiatowo - Kopalino.
- We wniosku o zgodę na pomoc publiczną Polska napisała, że nasz model finansowania będzie opierał się na kontrakcie różnicowym.
- Podobny scenariusz założyli wcześniej też Czesi przy rozbudowie swojej elektrowni jądrowej w Dukovanach i teraz mają problemy z realizacją tej inwestycji.
- - Jeśli Komisja wyda decyzję, nic nie będzie można z tym już zrobić, gdyż nie podlega ona negocjacjom. Będziemy musieli ją wykonać bądź w ogóle nie realizować tej inwestycji w tym kształcie. Tak właśnie stało się z projektem w Dukovanach - mówi ekonomistka, ekspertka sektora jądrowego i wykładowczyni SGH dr Bożena Horbaczewska.
- Niepokój ekspertki wzbudzają również nierealne – jej zdaniem – założenia zawarte w polskim wniosku, jak chociażby to, że polska elektrownia jądrowa będzie pracowała na 100 proc. technicznych możliwości (dyspozycyjności), czyli przy współczynniku wykorzystania mocy (Capacity Factor) na poziomie 92,7 proc.
- Konsekwencją powyższego założenia jest też przedział ustalonych we wniosku cen. W kontrakcie różnicowym zapisano, że będzie to pomiędzy od 470 zł do 550 zł za MWh.
Polska ma otrzymać decyzję Komisji Europejskiej dotyczącą pomocy publicznej na wybudowanie pierwszej elektrowni jądrowej na Pomorzu jeszcze w tym roku. Nasz model finansowania zakłada tzw. kontrakt różnicowy. Państwo chce w ten sposób zagwarantować inwestorowi, czyli Polskim Elektrowniom Jądrowym (PEJ), stałą cenę referencyjną za wyprodukowaną i sprzedaną energię elektryczną (tzw. strike price). Jakiej odpowiedzi możemy spodziewać się z Brukseli?
Dr Bożena Horbaczewska*: - Obawiam się, że odpowiedź na wniosek Polski może nie być do końca taka, jakiej oczekujemy. Możemy otrzymać inne warunki niż te zaproponowane we wniosku, ale jakie konkretnie - tego do końca jeszcze nie wiadomo, co samo w sobie jest już sporym ryzykiem.
Skąd takie przypuszczenia?
- W polskim wniosku zapisane zostały warunki korzystniejsze niż te, które dostali finalnie od Komisji Czesi (chodzi o pomoc publiczną przy rozbudowie elektrowni jądrowej w Dukovanach – red.). Stąd moja obawa, że dostaniemy co najmniej tak trudne warunki, jak dostali Czesi.
Komisja Europejska wyznaczyła pewne ramy i precedens decyzją dla Czechów – i teraz konsekwentnie będzie się ich trzymać. Widać to już w Decyzji Otwierającej dla PEJ, a także w najnowszych dokumentach (np. Ilustracyjnym Programie Energii Jądrowej, PINC – red.).
Co będzie, jeśli warunki, które postawi nam Komisja, będą dla nas nie do przyjęcia?
- Jeśli Komisja wyda decyzję, nic nie będzie można z tym już zrobić, gdyż nie podlega ona negocjacjom. Będziemy musieli ją wykonać bądź w ogóle nie realizować tej inwestycji w tym kształcie. Tak właśnie stało się z projektem Dukovany, spółka CEZ sprzedała rządowi 80 proc. spółki celowej powołanej do realizacji projektu, nad którym pracowała 9 lat.
To nie jest jednak jedyne zagrożenie, które wynika z przyjęcia przez Polskę takiego modelu finansowania działalności operacyjnej spółki jądrowej...
Założenia kontraktu różnicowego: produkcja energii i cenyA co jeszcze może być zagrożeniem?
- W analizach przedstawionych w polskim wniosku – chociaż nie znam treści samego wniosku i moje informacje opieram jedynie na Decyzji Otwierającej opublikowanej przez Komisję – przyjęto, że polska elektrownia jądrowa będzie pracowała na 100 proc. technicznych możliwości (dyspozycyjności), czyli przy współczynniku wykorzystania mocy (Capacity Factor) na poziomie 92,7 proc. Jest to bardzo „odważne” założenie, że elektrownia Lubiatowo będzie pracowała cały czas przy pełnym wykorzystaniu mocy.
Jeśli – co zapisano we wniosku – atom ma zastąpić węgiel w miksie energetycznym, to realny poziom wykorzystania mocy można szacować na około 30 proc. w dzisiejszych warunkach, a więc bez zwiększania udziału źródeł OZE w systemie i przy założeniu, że nie powstaną SMR-y.
Czy jest jakaś elektrownia jądrowa w Europie, która funkcjonuje w oparciu o kontrakt różnicowy i sprzedaje wszystko, co wyprodukuje?
- W całej Unii Europejskiej nie ma nowej elektrowni jądrowej, która funkcjonowałaby w oparciu o kontrakt różnicowy na wzór czeski, więc nie wiadomo, jak to w praktyce będzie wyglądało.
Niektóre stare bloki jądrowe pracują przy współczynniku wykorzystania mocy na poziomie 90 proc. (a nawet więcej), ale to zupełnie inna sytuacja.
Brzmi groźnie. Jeśli nie da się utrzymać założonego we wniosku wskaźnika wykorzystania mocy, to jakie mogą być tego konsekwencje?
- Wtedy musi być odpowiednio podniesiona cena strike price lub spółka musi dostać rekompensatę.
Czy we wniosku przewidziano taki scenariusz?
- Tak. Bez odpowiednio wysokich przychodów/wpływów spółka musiałaby zakończyć działalność. Dlatego dwustronnym kontraktem różnicowym miałaby być objęta cała sprzedana energia bez względu na to, czy zostanie ona sprzedana na rynku giełdowym, czy poza nim.
Oczywiście dopłaty z tego tytułu pojawią się tylko wtedy, gdy cena z transakcji będzie niższa od ceny wykonania.
Jednak jeśli przyjmiemy cenę wykonania równą 500 zł za MWh i spojrzymy na średnie miesięczne ceny energii z Towarowej Giełdy Energii, to… dopłata do ceny wykonania pojawiłaby się zawsze, przy każdej transakcji.
Inwestor oczekuje więc, że państwo (czyli ostatecznie wszyscy odbiorcy energii) będzie dopłacać do każdej sprzedanej megawatogodziny. Jeśli pomyślimy, jak duże ilości energii może wyprodukować elektrownia jądrowa, nawet jeśli działa na 1/3 mocy, to kwoty możliwych dopłat mogą spowodować zawroty głowy u wszystkich odbiorców energii.
Czy to jedyny mechanizm, który ma zapewnić PEJ przychody?
- Nie. Spółka chce również otrzymywać wyrównanie za energię, której nie wyprodukowała i nie sprzedała, ale którą teoretycznie mogłaby wyprodukować. W ten sposób, działając na dowolnie niskim współczynniku wykorzystania mocy, zapewnia sobie przychody/wpływy na poziomie odpowiadającym produkcji przy maksymalnie wysokim wykorzystaniu mocy. Źródło finansowania tych dopłat ma być takie samo jak powyżej (czyli wszyscy odbiorcy energii – red.).
W kontrakcie różnicowym jest też mowa o cenie w przedziale od 470 zł do 550 zł za MWh. Jak pani ocenia realność takiej ceny?
- Cena ta była wyliczana dla scenariusza, w którym elektrownia będzie wykorzystywała pełną moc, a tak jak mówiłam wcześniej, to nie jest realne.
Warto podkreślić, że wszystkie inne analizy, np. wrażliwość na zmianę kursu dolara, przekroczenie terminu czy budżetu, przeprowadzone są tylko przy założeniu, że elektrownia będzie pracowała współczynniku wykorzystania mocy równym 92,7 proc.
Płyniemy więc na nieznane wody?
- Można tak powiedzieć. Choć tu lepiej pasuje „skok na główkę”.

Czy istnieje alternatywa dla kontraktu różnicowego, którą Polska mogłaby wdrożyć bez ryzyka, że Komisja Europejska mogłaby w taki model zaingerować?
- Gdy Polska postanowiła, że będzie budowała elektrownię jądrową, powstała potrzeba przeanalizowania różnych modeli biznesowych, które funkcjonują w energetyce jądrowej w innych państwach i mogłyby mieć zastosowanie w Polsce. Poszukiwaliśmy modelu, który dawałby wysoką pewność, że elektrownia jądrowa w ogóle powstanie (w terminie i budżecie), a przede wszystkim zapewni odbiorcom najniższą możliwą cenę energii.
Razem z Łukaszem Sawickim (analityk sektora jądrowego, specjalizuje się w modelach biznesowych dla energetyki jądrowej, współautor Modelu SaHo, wykładowca na SGH i Politechnice Wrocławskiej w zakresie ekonomicznych aspektów energetyki jądrowej – red.) zbieraliśmy informacje o różnych projektach jądrowych na świecie.
Założyliśmy, że celem wbudowanym w model biznesowy nie musi być tradycyjnie rozumiana stopa zwrotu dla inwestora. Celem budowy energetyki jądrowej, który został wpisany w strategiczne dokumenty rządowe, jest m.in. bezpieczeństwo energetyczne, rozumiane jako zapewnienie nieprzerwanych dostaw energii w sposób ekonomicznie uzasadniony i po cenie, która byłaby akceptowalna dla odbiorców.
Chcieliśmy zaproponować model, który zapewni odbiorcom dostęp do taniej energii, a nie spowoduje, że państwo (lub podmiot powołany przez państwo) będzie zarabiać na swoich obywatelach, nakładając na nich dodatkowe opłaty i obciążenia.
W swoich poszukiwaniach trafiliście m.in. na fiński model spółdzielczy Mankala. Z jakiego powodu on was zainteresował?
- Zrozumienie, jak funkcjonuje model Mankala, na początku nie było proste, bo wymagało odejścia od schematów myślenia i przyjęcia zupełnie innego punktu widzenia (model Mankala to fińska spółdzielcza forma finansowania projektów energetycznych, gdzie duzi odbiorcy energii i spółki obrotu, w tym samorządowe, wspólnie inwestują w elektrownie, aby uzyskać energię po kosztach produkcji).
Spółki Mankala działają bez zysków i dywidend, a cała wyprodukowana energia jest rozdzielana między współwłaścicieli, gwarantując im niskie, stabilne i przewidywalne koszty energii – red.).
Wiele materiałów i dokumentów źródłowych tłumaczyliśmy z języka fińskiego. Źródła w języku angielskim pomijały istotne szczegóły albo zawierały błędy, a nam zależało na gruntownym zrozumieniu i dobrej analizie tego modelu. Poza tym fińskie prawo spółek znacząco różni się od polskiego.
Doszliśmy do wniosku, że tania energia może być dostarczona odbiorcom jedynie w modelach spółdzielczych, np. tak, jak w elektrowni w Olkiluoto w Finlandii.
Jeśli celem państwa jest rozwój energetyki jądrowej, by zapewnić tanią energię dla gospodarki, to może ono pełnić w początkowym okresie inwestycji ważną funkcję inwestora.
Co do zasady rolą państwa nie jest produkowanie energii, ale może ono wspomagać proces inwestycyjny, w szczególności przy realizacji krytycznie ważnych dla państwa wielopokoleniowych projektów infrastrukturalnych. Dlatego te działania nie muszą (a nawet nie powinny) być nastawione na krótkoterminowy zysk.
I dlatego stworzyliście Model SaHo, czyli polską wersję Mankali?
- SaHo nie jest polską wersją Mankali. Owszem, oba te modele należą do grupy modeli spółdzielczych, wykorzystujących podobne podejście i zbliżone rozwiązania. Dla nas Mankala jest dobrym przykładem koncepcji, która sprawdza się w działaniu od kilku dekad. Skorzystaliśmy z dobrego wzoru, ale zaproponowaliśmy też własne rozwiązania, które są bardziej adekwatne do polskich warunków, ale też uniwersalne, możliwe do wykorzystania w innych krajach.
Na przykład udział kapitałowy dostawcy technologii tylko na etapie inwestycji, co pozwala w tym wymagającym okresie zbliżyć cele różnych interesariuszy i obniżyć postrzegany poziom ryzyka.
W odróżnieniu od kontraktu różnicowego, który w Europie nie funkcjonuje w nowej elektrowni jądrowej, modele spółdzielcze od kilkudziesięciu lat sprawdzają się zarówno w Europie, jak i Stanach Zjednoczonych. Warto przypomnieć, że w modelu spółdzielczym działają trzy bloki elektrowni Olkiluoto, a aż 40 proc. fińskich mocy wytwórczych działa waśnie w modelu Mankala.

Co jest najważniejsze w modelu spółdzielczym?
- Wspólnota interesów. Olkiluoto 3 to przykład inwestycji jądrowej, która została zrealizowana bez finansowego wsparcia ze strony państwa. A ponieważ nie było nierynkowej pomocy publicznej w rozumieniu Komisji Europejskiej, to model biznesowy nie podlegał ocenie i nie zostały wprowadzone żadne zmiany w koncepcję biznesową opracowaną przez inwestorów.
Biorąc pod uwagę znacznie większą dbałość Komisji o funkcjonowanie wspólnego rynku niż o ekonomiczną racjonalność pomocy publicznej dla projektów jądrowych w UE, mogę stwierdzić, że to jedna z najważniejszych cech modeli spółdzielczych.
W przypadku polskiej elektrowni jedynym inwestorem jest państwo. Dlaczego tak jest?
- Udział kapitałowy inwestorów zagranicznych powiązanych z dostawcą technologii był wpisany w „Program polskiej energetyki jądrowej” (PPEJ).
W przypadku pierwszej inwestycji Polska zawarła umowę międzynarodową ze Stanami Zjednoczonymi na budowę elektrowni jądrowej, ale strona amerykańska nie zdecydowała się na udział we własności. A więc coś nie wyszło. Zaproponowano nam jedynie różne formy finansowania dłużnego.
W takiej sytuacji państwo polskie musiało wziąć na siebie rolę inwestora. Rząd uznał, że będziemy w stanie udźwignąć wszystkie zobowiązania, choć nie mamy żadnych doświadczeń w tego typu inwestycjach.
W przypadku drugiego projektu jądrowego koreański dostawca technologii powiedzmy, że… nie wykluczał udziału kapitałowego. Ale projekt nie rozwinął się do takiego etapu, na którym pojawiłyby się wiążące deklaracje. Francuski dostawca technologii w zasadzie publicznie deklarował możliwość udziału kapitałowego, jeśli Polska wybierze tę technologię, ale tu także nie zapadły jeszcze decyzje.
W aktualizacji PPEJ wpisane jest postępowanie konkurencyjne przy wyborze technologii dla kolejnych inwestycji (EJ2 i EJ3), wówczas jednym z warunków może być udział kapitałowy, ale konkretne zasady nie zostały jeszcze sformułowane.
Możliwe jest także zaangażowanie innych prywatnych inwestorów, np. spółek energetycznych. A w modelach spółdzielczych także odbiorców energii, np. przedsiębiorstw przemysłowych i samorządów.
Dlaczego państwo miałoby wdrożyć model SaHo?
- Rolą państwa nie jest zarabianie na swoich obywatelach, tylko zapewnienie warunków do rozwoju gospodarczego i dopiero wówczas czerpanie korzyści z tytułu podatków i ewentualnie dywidend.
Kluczem do realizacji tego celu w obecnej sytuacji jest zapewnienie taniej energii, a już wiemy, że energia w kontrakcie różnicowym z elektrowni budowanej przez PEJ będzie droga i podniesie i tak już bardzo wysokie rachunki za prąd. Moją analizę na ten temat opublikowałam w grudniu 2024 roku.
W podstawowej wersji modelu SaHo państwo przejmuje na siebie ryzyko typowe dla inwestora, a postrzegane jako zbyt wysokie przez prywatnych inwestorów. Dostarcza także niezbędny na początku kapitał własny.
W miarę realizacji projektu i redukcji ryzyka inwestycyjnego sprzedaje akcje prywatnym inwestorom. W efekcie robi to, co do niego należy: wspomaga rozwój energetyki jądrowej, ułatwia wejście prywatnym inwestorom, ale nie zajmuje się produkowaniem energii.
Energię na własne potrzeby produkują akcjonariusze i czerpią korzyści z niskiej jej ceny (niskiej, bo opartej o koszty produkcji). W Modelu SaHo nie ma konieczności pobierania dodatkowych opłat od wszystkich odbiorców energii na funkcjonowanie elektrowni. Płacą tylko ci odbiorcy, którzy z tej energii korzystają. Zapewniony jest odbiór całej wyprodukowanej energii, a więc blok jądrowy może działać na maksimum swojej dostępnej mocy.
Korzyści państwa polegają przede wszystkim na realizacji polityki energetycznej, poprzez aktywny, ale ograniczony udział w budowie elektrowni jądrowych. Zaangażowany pierwotnie kapitał jest odzyskany (z odpowiednią stopą zwrotu!) przy sprzedaży akcji i może być przeznaczony na kolejną inwestycję jądrową lub realizację innych celów.
Co będą mieli udziałowcy z tego, że kupią te akcje?
- W modelach spółdzielczych, w tym w SaHo, inwestor końcowy ma prawo do odbierania energii po kosztach produkcji. W przypadku wspomnianego już bloku nr 3 w Olkiluoto w Finlandii koszt produkcji energii, a jednocześnie cena dla akcjonariusza wynosi obecnie ok. 40 euro za MWh z przesyłem.
Czy bycie akcjonariuszem i odbiorcą końcowym energii za 200 zł za MWh, a nie za 500 zł za MWh plus przesył i opłaty, jak zapisano we wniosku do Komisji, zainteresuje przedsiębiorców? Zostawię to bez komentarza.
Czym prawo do zakupu energii po kosztach jej produkcji jest w tym modelu obwarowane? Ile takich akcji trzeba mieć, by kupować energię taniej?
- Mechanizm jest taki: jeśli kupuję 10 proc. udziałów we własności, to mam też prawo do odbioru 10 proc. wyprodukowanej energii. Odpowiednie zapisy są sporządzone w statucie spółki – bo Mankala i SaHo to modele spółdzielcze de facto, ale spółki kapitałowe de iure. Akcjonariusz musi spełniać pewne warunki techniczne, aby tak duże ilości energii odbierać, ale mniejsi odbiorcy mogą się zrzeszać w spółdzielnie, które będą akcjonariuszami SaHo. Takie rozwiązanie funkcjonuje z powodzeniem w Finlandii, ale też w spółdzielniach jądrowych w USA i Szwajcarii.
Czy ten model biznesowy podlega ocenie Komisji Europejskiej?
- Nie, co do zasady. Komisja interweniuje wtedy, gdy proponowane rozwiązanie zaburza konkurencyjność na wewnętrznym rynku energii (tak, jak kontrakt różnicowy i inne elementy pomocy dla PEJ), a w przypadku modeli spółdzielczych energia nie trafia na rynek, tylko do odbiorców końcowych. Komisja musi być poinformowana o modelu przy zgłoszeniu projektu z art. 41 Traktatu Euratom, ale nie ocenia go. Oczywiście wszystko zależy też od konkretnego projektu inwestycyjnego i sposobu wdrożenia Modelu SaHo.
Model spółdzielczy brzmi bardziej jak rozwiązanie dla SMR-ów, a nie dużych elektrowni jądrowych. Czy tak faktycznie jest?
- Dlaczego? Modele spółdzielcze są neutralne technologicznie. Choć do tej pory działają tylko na „dużych” reaktorach (bloki w modelu Mankala mają moc po ok. 900 i ok. 1600 MW), to można przy ich pomocy finansować inwestycję i prowadzić działalność operacyjną zarówno dużych, jak i mniejszych bloków jądrowych. A więc modele spółdzielcze są rozwiązaniem uniwersalnym.
* Dr Bożena Horbaczewska jest wykładowczynią na SGH; współautorką modelu SaHo; członkinią Polskiego Towarzystwa Nukleonicznego i Polskiego Komitetu Światowej Rady Energetycznej.
wnp.pl